Przejdź do głównej zawartości

Polecane

Czy zazdrość jest dobra?

Pytanie równie trudne, co pytanie o istnienie Boga. Jeden rabin powie tak, drugi powie nie. No, ale czy właśnie takie pytania nie są najbardziej kuszące? Czy to nie one sprawiają, że każdego ranka budzisz się ciekawa świata, gotowa na wyzwania i stawienie czoła pytaniom bez odpowiedzi? Bo właśnie pytanie o zazdrość jest jednym z nich. Nie ma na nie odpowiedzi. Takiej jednej, solidnej, którą można by było wpisać do słownika.

Ostatni taniec przeszłości


I

W końcu cię znajdę, a kiedy już to zrobię, zabiję. Będę cię szukał aż do skutku. Będę twoim cieniem. Będę twoim oddechem. Staniemy się jednością. Zatańczymy ostatniego walca, którego czule nazwiemy „Walcem śmierci”. Tylko Ty i ja…

- Maks, Maks, MAKS!
- Co się dzieje? Gdzie jest moja broń? On tu znowu jest! Ten pieprzony głos w mojej głowie!
- Spokojnie, kocie. Twój telefon oszalał. Chyba masz cichego wielbiciela, Franka Zycha. Jest bardziej zdesperowany niż odrzucona laska.
- Dawaj ten telefon i przestań w końcu ględzić. Halo? Franek? Co ty z debilem na rozumy się pozamieniałeś? Jest pierwsza w nocy!
- Panie komisarzu, nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek zamieniali się na rozumy.
- Inspektor Baran? Przepraszam. Byłem pewien, że to Franek.
- Maks, ja cię proszę. Przestań tyle ruchać i weź się w końcu do roboty. Za 30 minut widzę Cię pod Teatrem Wielkim.
- Jest bardzo źle?
- Bardzo.

Maks wiedział, że tak szorstki i oschły ton inspektora Sławomira Barana nie wróży niczego dobrego. Szybko wstał z łóżka, okrył swoje nagie, muskularne ciało kołdrą i zaczął w pośpiechu kompletować ubrania, które jeszcze 2 godziny temu rozrzucał po całym pokoju bez opamiętania.

- Zostawiasz mnie? – z udawanym i wymuszonym smutkiem rzuciła Samanta.
-Jesteś zwykłą dziwką i pogódź się z tym. Nie możesz wiecznie udawać, że ci na mnie zależy. To już się robi obrzydliwe. Masz tu stówę i się wynoś.

Nie czekając na odpowiedź, rzucił banknotem w jej jędrne, młodzieńcze piersi. Przez głowę przeszła mu myśl, aby jeszcze raz wgryźć się w jej sutki, aby jeszcze raz wejść w nią niczym niewyżyty ogier. Momentalnie poczuł, jak jego przyrodzenie budzi się do życia. Jednak w tym samym momencie, niewyraźnie, jakby z oddali usłyszał echo słów inspektora. Po niespełna 20 minutach był już pod Teatrem Wielkim.

II

- No, no, no. Maksymilian Wnuk we własnej osobie. Naprawdę podziwiam Barana, że takiego napaleńca wyciągnął z łóżka. I to jeszcze w takie miejsce, jak Teatr Wielki. Może w końcu się trochę odchamisz.
- Franek, ja do ciebie zawsze, jak do syna, a ty do mnie, jak do psa. Prowadź lepiej Wergiliuszu w mroczne czeluści tego jakże pięknego przybytku. Co takiego nadzwyczajnego mogło się wydarzyć w tych ponurych murach teatru?

Teatr Wielki należał do grona tych budowli, na widok których głowa sama kiwała potakująco z uznaniem. Masywne fundamenty, pięknie rzeźbione kolumny i ten obezwładniający majestat unoszący się w powietrzu. Szybko przekroczyli drzwi wejściowe, aby pod osłoną nocy niepostrzeżenie wślizgnąć się do holu głównego. Wnuk rzadko bywał w takich miejscach. O wiele bardziej wolał klubowe klimaty, gdzie po każdym  takim wyjściu, do domu wracał z ledwie przytomną panną. Jednak to, co zobaczył w środku sprawiło, że zamarł. Nieskazitelna biel, przeplatana nićmi złota została stłamszona przez dziesiątki kolorowych plakatów, które przypominały wycinki z brukowca. Była na nich tylko twarz. Twarz blada i gładka. Oczy Maksa na chwilę skrzyżowały się z tymi z plakatu – oczami błękitnymi niczym wybrzeże Lazurowe. Miały w sobie coś niezwykłego. Z jedne strony głęboki smutek, z drugiej ogromna determinacja. Całości dopełniały jasne, wręcz białe włosy i pełne, krwistoczerwone usta. W tle widniał napis „Bella”.

Dopiero mocne szturchnięcie wyrwało go z transu. Komisarz starał się już więcej nie rozglądać i pobiegł za Frankiem. Minęli windy i udali się w kierunku schodów. - Dobrze, że w tym całym życiowym szambie nie zapomniałem przynajmniej o siłowni – pomyślał w duchu Maks i wraz z Zychem wbiegli na ostatnie piętro. Od razu skierowali się w kierunku strefy dla aktorów. Wszędzie było mnóstwo techników, znajomych twarzy z komendy i kilka kobiet, których Wnuk nie omieszkał obrzucić lubieżnym spojrzeniem. Coraz mniej zaczynało mu się to wszystko podobać. Po tym, jak w końcu minęli zastępy policyjnych perszingów, dotarli do miejsca zaklejonego taśmami. Franek bez zbędnych ceregieli pchnął skrzypiące, hebanowe drzwi i wszedł do środka. Maks, nie wiedząc czemu przez moment się zawahał, ale poszedł w ślady swojego kolegi i wkroczył wprost do żeńskiej garderoby Teatru Wielkiego. Na środku pokoju leżała naga, młodziutka dziewczyna.

- O kurwa. Przecież to jest ta dziewczyna z plakatu – wysyczał Maks.

III

- Sara Kornacka, lat 15. Utalentowania baletnica. Ba, podobno nieoficjalnie okrzyknięta primabaleriną. Znaleziona kilka godzin temu przez koleżanki z jej grupy baletowej. To jeszcze nic pewnego, ale podobno uduszona. Sam zresztą widzisz siniaki na jej bladej szyi. Dzisiaj była próba generalna przed jutrzejszą premierą Belli. Wiem, że nie powinienem tego teraz mówić, ale udało mi się wyrwać bilety w pierwszym rzędzie! A tu taki pech – lamentował Franek.
- Ty się powinieneś Franiu leczyć. Powiedz mi lepiej inną rzecz. Widzę, że stoją dwie toaletki. Jak się domyślam, jedna z nich należy do Sary. A druga?
- Bystrzacha z Ciebie! Jeśli tak samo jarzyłeś w domu, to nic dziwnego, że Gosia puściła cię z torbami. Druga toaletka należy do Leny Oleshkovej. Jest już przesłuchiwana przez Barana. Jak chcesz, to złóż im drobną, niezapowiedzianą wizytę. Jestem pewien, że Baran będzie zachwycony twoją obecnością.
Maks, ciągle nie mogąc się otrząsnąć po tym, co zobaczył, wyszedł z garderoby i udał się w kierunku prowizorycznej sali przesłuchań. W środku siedział inspektor Baran i całkowite przeciwieństwo Klary. Dziewczyna o kruczoczarnych włosach, oczach ciemnych niczym węgiel i śniadej cerze.
- Dobrze cię widzieć Wnuku. Chyba niepotrzebnie zawracałem Ci dupę. Mamy podejrzaną, mamy motyw. Wystarczyło ją trochę przycisnąć i sama zaczęła śpiewać. Klasycznie. Zazdrosna o swoją rywalkę. Lena od początku chciała zostać primabaleriną. Wszystko szło idealnie do czasu aż pojawiła się Sara. Zgarnęła jej główną rolę sprzed nosa. Dziewczyny z ich grupy twierdzą, że od tego momentu nasze gwiazdeczki miały kosę. Oleshkova za wszelką cenę chciała zniszczyć Sarę. No, rosjaneczko, może sama o tym opowiesz?
- Ja nic jej nie zrobila. To wsjo nie prawdu. Ubila by jo, jak sabaku. Ale nie zrobila tego. Ktos byl pierwyj. – z zadziwiającym spokojem i chłodem, łamaną polszczyzną recytowała Lena.
- Byłaś ostatnią osobą, która widziała Klarę żywą. Nie wywiniesz się z tego – ostrzegawczo rzucił Wnuk.
- Nje strasz, nje strasz, bo sje zesrasz. Niczewo mnie nie udowodnicie. Jestem czystaja.

Maks wiedział, że nic już więcej tutaj nie wskóra. Dziewczyna w kółko powtarzała te same słowa. Zostawił Sławka z Leną i wyszedł z pokoju. Potrzebował zebrać myśli. Jednak podświadomie czuł, że nie zrobiła tego Oleshkova. W przeszłości ten instynkt nigdy go nie zawiódł. Oprócz tego jednego razu, kiedy przez niego zginął jego najlepszy przyjaciel.

Czerwony dywan, złote lampy i obrazy z żywcem wyjęte z najróżniejszych sztuk, wiszące na ścianach przytłaczały go. Czuł się nieswojo. Nawet nie zauważył, kiedy odszedł tak daleko od garderoby, w której ktoś udusił młodą baletnicę. Szybko zawrócił w kierunku miejsca zbrodni.  Zza zaklejonych taśmami drzwi dobiegały przeraźliwe krzyki i bluzgi.  Kiedy już miał wkroczyć do pokoju, poczuł odrażającą mieszankę potu, taniej wody kolońskiej i przegniłego tytoniu. Zobaczył przed sobą mężczyznę koło 70-tki, otyłego, z kilkudniowym zarostem. Włosy miał przetłuszczone, a w ręku trzymał starego mopa z wiadrem pełnym brudnej wody. Na moment ich spojrzenia się spotkały. Wnuka przeszył dziwny dreszcz.

IV

- Zbigniew, tutejszy sprzątacz. Nie radzę teraz tam wchodzić. Nasz wielce wybitny choreograf, Krzysztof Czartachowski wpadł w furię. Jest wściekły, że premiera jego najukochańszego dziecka Belli się nie odbędzie.
- Dobrze znasz tego Krzysztofa? Chyba nie należy do zbytnio empatycznych osób, skoro w obliczu śmierci swojej primabaleriny bardziej martwi się o spektakl niż o to, że ktoś ją właśnie udusił.
- Panie, ja tam się nie wtrącam w takie rzeczy. Owszem, czasem zdarzy mu się klepnąć którąś z dziewczyn. Jedna nawet ostatnio wylądowała przez niego w szpitalu z wstrząśnieniem mózgu. Typowy artysta, który wyżej sra niż dupę ma. Klara była jego obsesją. Wymagał od niej najwięcej. Kilka godzin temu przechodziłem tędy. On tam był. Krzyczał na nią. Groził jej, że jeśli nie będzie więcej trenować, to ją zabije – z przerażeniem w głosie opowiadał Zbigniew.

Komisarz Wnuk osobiście postanowił poznać Krzysztofa. Pewnym ruchem pchnął drzwi i wkroczył do garderoby. Jego oczom ukazał się straszliwy widok. Naga Klara, a obok niej tarzający się po ziemi chudy, podstarzały facet. To, co się rzucało w oczy, to jego wściekle niebieskie włosy i żółte oprawki. Miał atak histerii. Łzy, wielkie, jak grochy spływały mu po policzkach. Klął, łkał, aby potem zamilczeć. I tak bez przerwy.

- Spokój! Uspokój się do cholery jasnej! – zagrzmiał Wnuk.
- Km Ty jesteś żeby mnie uciszać pedziu? Wynoś się stąd! Wszyscy się wynoście! – zawył Krzysztof.
- Zabiłeś ją. Z zimną krwią zabiłeś swoją primabalerinę, Ty bydlaku!
- Tak, zabiłem. Nie Sarę, ale moją Bellę. Tyle lat pracowałem nad tym spektaklem, tyle lat. A przez tę dziewuchę, która miała grać pierwsze skrzypce musze odwołać jutrzejsza premierę! Rozumiesz co to znaczy? Wiesz, co sobie o mnie pomyślą krytycy?

Ledwo skończył zdanie i znowu zaczął się tarzać po ziemi. W końcu psycholog wraz technikami musieli go obezwładnić i siłą wyprowadzić z pokoju. Ostatnie słowa, jakie wypowiedział Krzysztof, tuż za nim podano mu środek uspokajający dla Maksa brzmiały niczym wyrok sądu ostatecznego:

- Wszędzie ten smród! Wszędzie ten odór! Nawet tutaj, w królestwie mojej primabaleriny.

V

Na miejscu pojawił się pies tropiący. Obwąchał posiniaczoną szyję ofiary i nie odrywając nosa od ziemi pociągnął swojego pana w kierunku schowka na miotły. Wszyscy biegiem rzucili się za psem i jego właścicielem. Ku zaskoczeniu zebranych w schowku, spokojnie dopalając papierosa siedział Zbigniew. Ten sam, którego przed momentem spotkał Maks. Podniósł powoli głowę, wstał ociężale i wyciągnął przed siebie ręce, wprost w kajdanki.

- Dlaczego to zrobiłeś? – mimowolnie wyrwało się pytanie z ust Wnuka, kiedy zmierzali do radiowozu.
- Ty tego nie zrozumiesz. Wychuchany brunecik, wysportowany, o zielonych oczach, na które pewnie takie aniołki, jak moja Sara lecą, jak muchy do gówna. Nie chciałem jej zabić. Tak bardzo mi na niej zależało.
- Moi ludzie właśnie sprawdzili, że niedawno wyszedłeś z pierdla, Zbigniewie Sokołowski. Po co tu przyjechałeś? Co ta bidula Ci takiego zrobiła?
- To było 10 lat temu. Trafiłem do więzienia. Mój świat się wtedy zawalił. Moja żona zabrała córkę i razem wyjechały do Warszawy. Od zawsze chciała być baletnicą. Tak, Sara była moją córką. Po wyjściu z więzienia przyjechałem jej szukać. Jedynym problemem był fakt, że matka zmieniła jej nazwisko. Jednak wszystkie media rozwodziły się nad talentem niejakiej Sary. Od razu wiedziałem, że to mój cukiereczek. Zatrudniłem się, jako sprzątający i tak oto z ukrycia obserwowałem, jak się rozwija. Nie miałem odwagi, aby powiedzieć jej, kim jestem. Wczoraj się przełamałem. Wszedłem do garderoby bez pukania. Była naga. Myślała pewnie, że chce ją skrzywdzić. Rzuciła się na mnie i zaczęła mnie bić. Chciałem ją uspokoić, wytłumaczyć jej, że to ja, jej tatuś. Ona jednak wpadła w furię.
- Nie wmówisz mi, że tak drobna i koścista dziewczyna mogła zrobić krzywdę takiemu bydlakowi, jak Ty – Maks przytomnie przerwał monolog Zbigniewa
- Oczywiście. Bystrzacha z Ciebie. Już Ci ktoś to mówił? Problem w tym, że wróciły wspomnienia. Wspomnienia, kiedy tak samo biła mnie moja żona. Obrywałem wszystkim. Pięściami, talerzami, szpilkami. Zobaczyłem w niej to, co tak bardzo znienawidziłem u swojej żony. Zobaczyłem w niej kawałek demona. W końcu nie wytrzymałem i eksplodowałem. Tyle lat nosiłem w sobie to upokorzenie. Bez opamiętania rzuciłem się na moją Sarusię i zacząłem ją dusić. Kiedy oprzytomniałem, było już za późno.
- Jesteś chory. Tacy ludzie nie powinni nigdy wychodzić z więzienia.
- Ty nie wiesz, jak to jest, kiedy jesteś ofiarą przemocy domowej. Kiedy twoja własna żona się na tobie wyżywa. Sarę kochałem i będę kochał całym swoim sercem.

W tym samym momencie podjechał radiowóz. Zbigniewa wrzucono brutalnie na tylne siedzenie. Zanim trzasnęły drzwi, ich spojrzenia po raz ostatni się skrzyżowały. Nie wiedząc czemu, Maksa ogarnęło współczucie. Wnuk zdążył jeszcze wychwycić refren piosenki lecącej z radia taksówkarza...


Zatańczymy ostatniego walca, którego czule nazwiemy „Walcem śmierci”. Tylko Ty i ja.

Komentarze

Najpopularniejsze posty