I
W końcu cię znajdę, a kiedy już to zrobię, zabiję.
Będę cię szukał aż do skutku. Będę twoim cieniem. Będę twoim oddechem. Staniemy
się jednością. Zatańczymy ostatniego walca, którego czule nazwiemy „Walcem
śmierci”. Tylko Ty i ja…
- Maks, Maks, MAKS!
- Co się dzieje? Gdzie jest moja broń? On tu znowu
jest! Ten pieprzony głos w mojej głowie!
- Spokojnie, kocie. Twój telefon oszalał. Chyba masz
cichego wielbiciela, Franka Zycha. Jest bardziej zdesperowany niż odrzucona
laska.
- Dawaj ten telefon i przestań w końcu ględzić. Halo?
Franek? Co ty z debilem na rozumy się pozamieniałeś? Jest pierwsza w nocy!
- Panie komisarzu, nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek
zamieniali się na rozumy.
- Inspektor Baran? Przepraszam. Byłem pewien, że to Franek.
- Maks, ja cię proszę. Przestań tyle ruchać i weź się
w końcu do roboty. Za 30 minut widzę Cię pod Teatrem Wielkim.
- Jest bardzo źle?
- Bardzo.
Maks wiedział, że tak szorstki i oschły ton inspektora
Sławomira Barana nie wróży niczego dobrego. Szybko wstał z łóżka, okrył swoje
nagie, muskularne ciało kołdrą i zaczął w pośpiechu kompletować ubrania, które
jeszcze 2 godziny temu rozrzucał po całym pokoju bez opamiętania.
- Zostawiasz mnie? – z udawanym i wymuszonym smutkiem
rzuciła Samanta.
-Jesteś zwykłą dziwką i pogódź się z tym. Nie możesz
wiecznie udawać, że ci na mnie zależy. To już się robi obrzydliwe. Masz tu
stówę i się wynoś.
Nie czekając na odpowiedź, rzucił banknotem w jej
jędrne, młodzieńcze piersi. Przez głowę przeszła mu myśl, aby jeszcze raz
wgryźć się w jej sutki, aby jeszcze raz wejść w nią niczym niewyżyty ogier.
Momentalnie poczuł, jak jego przyrodzenie budzi się do życia. Jednak w tym
samym momencie, niewyraźnie, jakby z oddali usłyszał echo słów inspektora. Po
niespełna 20 minutach był już pod Teatrem Wielkim.
II
- No, no, no. Maksymilian Wnuk we własnej osobie.
Naprawdę podziwiam Barana, że takiego napaleńca wyciągnął z łóżka. I to jeszcze
w takie miejsce, jak Teatr Wielki. Może w końcu się trochę odchamisz.
- Franek, ja do ciebie zawsze, jak do syna, a ty do
mnie, jak do psa. Prowadź lepiej Wergiliuszu w mroczne czeluści tego jakże
pięknego przybytku. Co takiego nadzwyczajnego mogło się wydarzyć w tych
ponurych murach teatru?
Teatr Wielki należał do grona tych budowli, na widok których
głowa sama kiwała potakująco z uznaniem. Masywne fundamenty, pięknie rzeźbione
kolumny i ten obezwładniający majestat unoszący się w powietrzu. Szybko
przekroczyli drzwi wejściowe, aby pod osłoną nocy niepostrzeżenie wślizgnąć się
do holu głównego. Wnuk rzadko bywał w takich miejscach. O wiele bardziej wolał
klubowe klimaty, gdzie po każdym takim
wyjściu, do domu wracał z ledwie przytomną panną. Jednak to, co zobaczył w
środku sprawiło, że zamarł. Nieskazitelna biel, przeplatana nićmi złota została
stłamszona przez dziesiątki kolorowych plakatów, które przypominały wycinki z
brukowca. Była na nich tylko twarz. Twarz blada i gładka. Oczy Maksa na chwilę
skrzyżowały się z tymi z plakatu – oczami błękitnymi niczym wybrzeże Lazurowe.
Miały w sobie coś niezwykłego. Z jedne strony głęboki smutek, z drugiej ogromna
determinacja. Całości dopełniały jasne, wręcz białe włosy i pełne,
krwistoczerwone usta. W tle widniał napis „Bella”.
Dopiero mocne szturchnięcie wyrwało go z transu.
Komisarz starał się już więcej nie rozglądać i pobiegł za Frankiem. Minęli
windy i udali się w kierunku schodów. - Dobrze, że w tym całym życiowym szambie
nie zapomniałem przynajmniej o siłowni – pomyślał w duchu Maks i wraz z Zychem
wbiegli na ostatnie piętro. Od razu skierowali się w kierunku strefy dla
aktorów. Wszędzie było mnóstwo techników, znajomych twarzy z komendy i kilka
kobiet, których Wnuk nie omieszkał obrzucić lubieżnym spojrzeniem. Coraz mniej
zaczynało mu się to wszystko podobać. Po tym, jak w końcu minęli zastępy
policyjnych perszingów, dotarli do miejsca zaklejonego taśmami. Franek bez
zbędnych ceregieli pchnął skrzypiące, hebanowe drzwi i wszedł do środka. Maks,
nie wiedząc czemu przez moment się zawahał, ale poszedł w ślady swojego kolegi
i wkroczył wprost do żeńskiej garderoby Teatru Wielkiego. Na środku pokoju
leżała naga, młodziutka dziewczyna.
- O kurwa. Przecież to jest ta dziewczyna z plakatu –
wysyczał Maks.
III
- Sara Kornacka, lat 15. Utalentowania baletnica. Ba,
podobno nieoficjalnie okrzyknięta primabaleriną. Znaleziona kilka godzin temu
przez koleżanki z jej grupy baletowej. To jeszcze nic pewnego, ale podobno
uduszona. Sam zresztą widzisz siniaki na jej bladej szyi. Dzisiaj była próba
generalna przed jutrzejszą premierą Belli. Wiem, że nie powinienem tego teraz
mówić, ale udało mi się wyrwać bilety w pierwszym rzędzie! A tu
taki pech – lamentował Franek.
- Ty się powinieneś Franiu leczyć. Powiedz mi lepiej
inną rzecz. Widzę, że stoją dwie toaletki. Jak się domyślam, jedna z nich
należy do Sary. A druga?
- Bystrzacha z Ciebie! Jeśli tak samo jarzyłeś w domu,
to nic dziwnego, że Gosia puściła cię z torbami. Druga toaletka należy do Leny
Oleshkovej. Jest już przesłuchiwana przez Barana. Jak chcesz, to złóż im
drobną, niezapowiedzianą wizytę. Jestem pewien, że Baran będzie zachwycony
twoją obecnością.
Maks, ciągle nie mogąc się otrząsnąć po tym, co
zobaczył, wyszedł z garderoby i udał się w kierunku prowizorycznej sali
przesłuchań. W środku siedział inspektor Baran i całkowite przeciwieństwo
Klary. Dziewczyna o kruczoczarnych włosach, oczach ciemnych niczym węgiel i
śniadej cerze.
- Dobrze cię widzieć Wnuku. Chyba niepotrzebnie
zawracałem Ci dupę. Mamy podejrzaną, mamy motyw. Wystarczyło ją trochę
przycisnąć i sama zaczęła śpiewać. Klasycznie. Zazdrosna o swoją rywalkę. Lena
od początku chciała zostać primabaleriną. Wszystko szło idealnie do czasu aż
pojawiła się Sara. Zgarnęła jej główną rolę sprzed nosa. Dziewczyny z ich grupy
twierdzą, że od tego momentu nasze gwiazdeczki miały kosę. Oleshkova za wszelką
cenę chciała zniszczyć Sarę. No, rosjaneczko, może sama o tym opowiesz?
- Ja nic jej nie zrobila. To wsjo nie prawdu. Ubila by
jo, jak sabaku. Ale nie zrobila tego. Ktos byl pierwyj. – z zadziwiającym
spokojem i chłodem, łamaną polszczyzną recytowała Lena.
- Byłaś ostatnią osobą, która widziała Klarę żywą. Nie
wywiniesz się z tego – ostrzegawczo rzucił Wnuk.
- Nje strasz, nje strasz, bo sje zesrasz. Niczewo mnie
nie udowodnicie. Jestem czystaja.
Maks wiedział, że nic już więcej tutaj nie wskóra. Dziewczyna
w kółko powtarzała te same słowa. Zostawił Sławka z Leną i wyszedł z pokoju.
Potrzebował zebrać myśli. Jednak podświadomie czuł, że nie zrobiła tego
Oleshkova. W przeszłości ten instynkt nigdy go nie zawiódł. Oprócz tego jednego
razu, kiedy przez niego zginął jego najlepszy przyjaciel.
Czerwony dywan, złote lampy i obrazy z żywcem wyjęte z
najróżniejszych sztuk, wiszące na ścianach przytłaczały go. Czuł się nieswojo. Nawet
nie zauważył, kiedy odszedł tak daleko od garderoby, w której ktoś udusił młodą
baletnicę. Szybko zawrócił w kierunku miejsca zbrodni. Zza zaklejonych taśmami drzwi dobiegały
przeraźliwe krzyki i bluzgi. Kiedy już
miał wkroczyć do pokoju, poczuł odrażającą mieszankę potu, taniej wody
kolońskiej i przegniłego tytoniu. Zobaczył przed sobą mężczyznę koło 70-tki,
otyłego, z kilkudniowym zarostem. Włosy miał przetłuszczone, a w ręku trzymał
starego mopa z wiadrem pełnym brudnej wody. Na moment ich spojrzenia się
spotkały. Wnuka przeszył dziwny dreszcz.
IV
- Zbigniew, tutejszy sprzątacz. Nie radzę teraz tam
wchodzić. Nasz wielce wybitny choreograf, Krzysztof Czartachowski wpadł w
furię. Jest wściekły, że premiera jego najukochańszego dziecka Belli się nie
odbędzie.
- Dobrze znasz tego Krzysztofa? Chyba nie należy do
zbytnio empatycznych osób, skoro w obliczu śmierci swojej primabaleriny bardziej
martwi się o spektakl niż o to, że ktoś ją właśnie udusił.
- Panie, ja tam się nie wtrącam w takie rzeczy.
Owszem, czasem zdarzy mu się klepnąć którąś z dziewczyn. Jedna nawet ostatnio
wylądowała przez niego w szpitalu z wstrząśnieniem mózgu. Typowy artysta, który
wyżej sra niż dupę ma. Klara była jego obsesją. Wymagał od niej najwięcej.
Kilka godzin temu przechodziłem tędy. On tam był. Krzyczał na nią. Groził jej,
że jeśli nie będzie więcej trenować, to ją zabije – z przerażeniem w głosie
opowiadał Zbigniew.
Komisarz Wnuk osobiście postanowił poznać Krzysztofa.
Pewnym ruchem pchnął drzwi i wkroczył do garderoby. Jego oczom ukazał się
straszliwy widok. Naga Klara, a obok niej tarzający się po ziemi chudy,
podstarzały facet. To, co się rzucało w oczy, to jego wściekle niebieskie włosy
i żółte oprawki. Miał atak histerii. Łzy, wielkie, jak grochy spływały mu po
policzkach. Klął, łkał, aby potem zamilczeć. I tak bez przerwy.
- Spokój! Uspokój się do cholery jasnej! – zagrzmiał
Wnuk.
- Km Ty jesteś żeby mnie uciszać pedziu? Wynoś się
stąd! Wszyscy się wynoście! – zawył Krzysztof.
- Zabiłeś ją. Z zimną krwią zabiłeś swoją primabalerinę,
Ty bydlaku!
- Tak, zabiłem. Nie Sarę, ale moją Bellę. Tyle lat
pracowałem nad tym spektaklem, tyle lat. A przez tę dziewuchę, która miała grać
pierwsze skrzypce musze odwołać jutrzejsza premierę! Rozumiesz co to znaczy?
Wiesz, co sobie o mnie pomyślą krytycy?
Ledwo skończył zdanie i znowu zaczął się tarzać po
ziemi. W końcu psycholog wraz technikami musieli go obezwładnić i siłą
wyprowadzić z pokoju. Ostatnie słowa, jakie wypowiedział Krzysztof, tuż za nim
podano mu środek uspokajający dla Maksa brzmiały niczym wyrok sądu
ostatecznego:
- Wszędzie ten smród! Wszędzie ten odór! Nawet tutaj,
w królestwie mojej primabaleriny.
V
Na miejscu pojawił się pies tropiący. Obwąchał
posiniaczoną szyję ofiary i nie odrywając nosa od ziemi pociągnął swojego pana
w kierunku schowka na miotły. Wszyscy biegiem rzucili się za psem i jego właścicielem.
Ku zaskoczeniu zebranych w schowku, spokojnie dopalając papierosa siedział
Zbigniew. Ten sam, którego przed momentem spotkał Maks. Podniósł powoli głowę,
wstał ociężale i wyciągnął przed siebie ręce, wprost w kajdanki.
- Dlaczego to zrobiłeś? – mimowolnie wyrwało się
pytanie z ust Wnuka, kiedy zmierzali do radiowozu.
- Ty tego nie zrozumiesz. Wychuchany brunecik,
wysportowany, o zielonych oczach, na które pewnie takie aniołki, jak moja Sara
lecą, jak muchy do gówna. Nie chciałem jej zabić. Tak bardzo mi na niej
zależało.
- Moi ludzie właśnie sprawdzili, że niedawno wyszedłeś
z pierdla, Zbigniewie Sokołowski. Po co tu przyjechałeś? Co ta bidula Ci
takiego zrobiła?
- To było 10 lat temu. Trafiłem do więzienia. Mój
świat się wtedy zawalił. Moja żona zabrała córkę i razem wyjechały do Warszawy.
Od zawsze chciała być baletnicą. Tak, Sara była moją córką. Po wyjściu z
więzienia przyjechałem jej szukać. Jedynym problemem był fakt, że matka
zmieniła jej nazwisko. Jednak wszystkie media rozwodziły się nad talentem
niejakiej Sary. Od razu wiedziałem, że to mój cukiereczek. Zatrudniłem się,
jako sprzątający i tak oto z ukrycia obserwowałem, jak się rozwija. Nie miałem
odwagi, aby powiedzieć jej, kim jestem. Wczoraj się przełamałem. Wszedłem do
garderoby bez pukania. Była naga. Myślała pewnie, że chce ją skrzywdzić.
Rzuciła się na mnie i zaczęła mnie bić. Chciałem ją uspokoić, wytłumaczyć jej,
że to ja, jej tatuś. Ona jednak wpadła w furię.
- Nie wmówisz mi, że tak drobna i koścista dziewczyna
mogła zrobić krzywdę takiemu bydlakowi, jak Ty – Maks przytomnie przerwał
monolog Zbigniewa
- Oczywiście. Bystrzacha z Ciebie. Już Ci ktoś to
mówił? Problem w tym, że wróciły wspomnienia. Wspomnienia, kiedy tak samo biła
mnie moja żona. Obrywałem wszystkim. Pięściami, talerzami, szpilkami.
Zobaczyłem w niej to, co tak bardzo znienawidziłem u swojej żony. Zobaczyłem w
niej kawałek demona. W końcu nie wytrzymałem i eksplodowałem. Tyle lat nosiłem
w sobie to upokorzenie. Bez opamiętania rzuciłem się na moją Sarusię i zacząłem
ją dusić. Kiedy oprzytomniałem, było już za późno.
- Jesteś chory. Tacy ludzie nie powinni nigdy
wychodzić z więzienia.
- Ty nie wiesz, jak to jest, kiedy jesteś ofiarą
przemocy domowej. Kiedy twoja własna żona się na tobie wyżywa. Sarę kochałem i
będę kochał całym swoim sercem.
W tym samym momencie podjechał radiowóz. Zbigniewa
wrzucono brutalnie na tylne siedzenie. Zanim trzasnęły drzwi, ich spojrzenia po
raz ostatni się skrzyżowały. Nie wiedząc czemu, Maksa ogarnęło współczucie. Wnuk
zdążył jeszcze wychwycić refren piosenki lecącej z radia taksówkarza...
Zatańczymy ostatniego walca, którego czule nazwiemy
„Walcem śmierci”. Tylko Ty i ja.
Komentarze
Prześlij komentarz